wtorek, 31 stycznia 2012
Babcia Zosia VS Marcin Piekoszewski (Plum, Woody Alien) "Pewnie są tacy, którzy robią wdzięczne piosenki"
Przedstawiam drugi odcinek cyklu "Babcia Zosia Versus Wiądący Przedstawiciele Polskiej Alternatywy"!
Pomysł jest prosty i beznadziejnie poryty jednocześnie. Odwiedzam moją babcię (lat 86 - a nie wygląda nie?), opowiadam jej o artyście, puszczam muzykę, pokazuję zdjęcia i klipy. Wtedy babcia formułuje pytania, które następnie zamieszczam w wywiadzie w cudzysłowie.
Babcia nie jest encyklopedią rock'n'rolla, ale sama jest czymś w rodzaju gwiazdy rocka w swej miejscowości. Pali od ponad 50 lat, nałogowo ogląda "Jaka to melodia?", a jej opisy przyjęć z lat 50tych sprawiają, że moje najbardziej hardkorowe anegdoty z imprez czują się żenująco i chcą zrzucić się z mostu. Babcia Zosia zachwyca mnie zawsze świeżym, niesztampowym podejściem do muzyki i artystów. Tym razem w krzyżowy ogień pytań wzięła Marcina Piekoszewskiego. Uwaga: poziom absurdu może zagrażać twojemu życiu i zdrowiu.
* Polecam pierwszy odcinek cyklu, Babcia Zosia VS Michał Smolicki: "Obudziłem się w fontannie w spódnicy"
itsjustrnr: Więc ja tu mam zestaw pytań i luźnych spostrzeżeń Babci Zosi. Żebyśmy mieli ścisłość - te pytania naprawdę przygotowała moja babcia.
Marcin Piekoszewski: No dobrze...a babcia zna się na rzeczy?
Nie. I to jest właśnie piękne.
Rozumiem:)
Puściłam Babci piosenkę z ostatniej płyty Plum. Stwierdziła, że "strasznie trzeszczy" i że "to trzeszczenie zagłusza melodie".
Babcia trzeszczy? Czy Plum?
Plum raczej.
Heh, no tak.
Dlaczego twoje zespoły tak strasznie trzeszczą?
Hm, trzeszczymy mniej niż poprzednio na pewno.
W słowach babci, "młodzi kompozytorzy powinni pisać wdzięczne piosenki, żeby starzy ludzie też mogli posłuchać".
Pewnie są tacy, którzy robią wdzięczne piosenki.
Czemu Plum nie robi wdzięcznych, nietrzeszczących piosenek?
Trzeszczy nam w głowach, więc przekłada się pewnie to na nuty i prąd bo wtedy nie był by Plumem, który znamy od lat, ale nie wykluczony , ze z wiekiem będzie mniej trzeszczało, choć wątpię.
Przechodząc płynnie do następnego pytania, "dla kogo piszecie piosenki?"
Piszemy najpierw dla siebie, jeśli nam się podobają, nagrywamy je i podajemy dalej
to jak z gotowaniem, jeśli gotujesz dla siebie i tobie smakuje to przy okazji możesz nakarmić innych i może im też posmakuje.
"Czy były w twojej twórczości tzw. piosenki z dedykacją?" Zawsze się zastanawiam o kim jest "Goof"…
Ukrytą dedykacją...ale to raczej opisy sytuacji. "Goof" jest uniwersalną piosenką...nic osobistego jak dobrze pamiętam.
"Ile godzin w tygodniu poświęcasz na muzykę?"
Zależy czy w tygodniu są koncerty czy nie, jeśli nie ma, i nie ma też pracy, to dużo poświęcam...
Właśnie, "masz pracę?"
Mam. Tłumaczę razem z małżonką. Tyle, że nie mamy systematycznej pracy, czasami mamy zlecenia, czasami nie,
Znam to. Przy czym u mnie głównie brak zleceń.
Od dzieciństwa starałem się układać sobie życie tak, aby móc poświęcać muzyce jak najwięcej czasu. Choć i tak poświęcam się ostatnio mniej, niż kiedyś...
W końcu masz żonę, żonie też się należy trochę uwagi. Co płynnie prowadzi nas do sekcji lajfstajlowej. "Jak łączysz życie muzyka z rodziną? Żona nie jest zazdrosna?"
Tak, jasne, mam tez kota, którego trzeba czasami szczotkować.
Szczotkowanie kota jest ważne, szczególnie latem.
Tak, a i tak gubi sierść przez cały rok, życie łączy się samo, żona często jeździ ze mną na koncerty jako kierowca i sprzedawca płyt i koszulek...czyli jednym słowem jest w biznesie.
Świetny układ. Do kota jeszcze wrócimy. Babcia chce wiedzieć, "czy udzielasz się w pracach domowych?"
Tak, bardzo lubię sprzątać i myć naczynia, dlatego stawiam nacisk na dobre środki czyszczące.
Masz jakieś ulubione środki czyszczące?
Tak, płyn do mycia naczyń Pur Power Crystal.
Zapisuję sobie.
Taki żelowy, zielony.
To budujące, że mężczyzna lubi zmywać.
Hehe, zawsze myślałem, ze w razie czego mogę tak zarabiać na życie, o dziwo jeszcze tak nie pracowałem, ale robię to dla siebie i żony
Wróćmy do kota. Jak się nazywa?
Kulek.
Tęskni jak wyjeżdżacie?
Tęskni. Ale jest pod opieką odpowiedzialnych osób.
Może trzeba go brać w trasę? Mój kiedyś prawie pojechał z George Dorn Screams.
Nie, jest zbyt agresywny i rozpił by się jeszcze, a tego nie chcemy
Racja Duduś kiedyś pojechał w trasę z Led Zeppelin i wrócił z tatuażem z czaszką.
No masz, widzisz...
Wróćmy do Ciebie.
Jeśli trzeba.
"Czy jesteś osobą kulturalną? Przeklinasz? Nadużywasz alkoholu?"
Oj. Jestem w normie, jeśli wziąć pod uwagę normę europejską.
Babci chodzi o to, czy uskuteczniasz stereotyp gwiazdy rocka. Wyrzuciłeś kiedyś telewizor z okna hotelu?
Nie, jestem ułożony, nie robię syfu, czasami może się zrzygam jeśli zjem coś nie dobrego lub spalę za dużo fajek. Ale nie często mi się to przytrafia.
Trzeba szanować zdrowie jak się chce grać dobre gigi fakt.
Tak jest... Po latach znasz swój organizm i mniej więcej wiesz na co możesz sobie pozwolić...
A "ubierasz się schludnie? Jak cię widzą tak cię piszą..."
Tak, często robię też pranie, kolejna ulubiona czynność domowa... Choć mam tendencję do brudzenia się podczas posiłków, zawsze coś mi skapnie, ale walczę z tym...
Mam to samo, zwłaszcza jak założę nowe i wyprasowane.
Tak, zawsze coś poleci.
Ostatnie pytanie. "Czy muzyka daje ci radość?" A jak nie radość, to może coś innego?
Daje mi radość, i daje mi coś więcej, dzięki muzyce wiem kim jestem i co robię i co chcę zrobić. Muzyka sprawia, że życie jest lżejsze i mogę się zdystansować do codzienności.
I na koniec, życzenia od babci Zosi. "Bądź dla swoich współpracowników przyjacielem i ostoją. I bądź zadowolony"
Dzieki, pozdrów babcię... Niech się 3ma
Pozdrowię. Ale jak jej tak napiszę to może nie zrozumieć.
10 płyt Tomka Popowskiego (Ed Wood, Alameda Trio, Innercity Ensemble)
Ten odcinek "10 płyt" powinien się właściwie nazywać "1 płyta".
Tomek bardzo lubi pewien zespół. Zaraz wam powie jaki.
fot. Paweł Jóźwiak
1. Pierwsza płyta którą kupiłem
To była kaseta zespołu Ace of Base - Wheel of Fortune z niesamowitym hitem "All That She Wants".
2. Płyta którą każdy powinien usłyszeć
Paristetris - Honey Darlin', każdy powinien ją usłyszeć i przestać słuchać innych płyt bo ta jest najlepsza. Ja tak zrobiłem, tzn słucham jeszcze czasem płyty Paristetris – Paristetris.
3. Płyta z najlepszą okładką:
Paristetris - Honey Darlin'. Bardzo lubię okładki na których coś wychodzi komuś z brzucha. Fajna jest też Cannibal Corpse - Gallery Of Suicide.
4. Płyta najbardziej niedocenianego artysty
Paristetris - Honey Darlin', ten zespół jest lepszy niż Bitelsi i Slayer razem wzięci.
5. Płyta o posiadanie której nikt by mnie nie podejrzewał
Kumka Olik - Jedynka. Cały czas nikt nie chce jej kupić na allegro no i została.
6. Płyta która zainspirowała mnie do tworzenia muzyki -
Paristetris - Honey darlin' i jeszcze może coś z Nirvany.
7. Płyta ulubionego rodzimego wykonawcy
Paristetris - Honey darlin' oczywiście.
8. Płyta która zawsze poprawia mi nastrój
Paristetris - Honey darlin' zwłaszcza numer "Baby Feels Like Shit".
9. Płyta z najlepszymi tekstami
Paristetris - Honey Darlin'. Przykład: "Dolphins crash against the rocks because everything is so tremendous"
10. Moje nowe odkrycie
Nie słucham żadnych płyt odkąd poznałem Paristetris - Honey Darlin'.
Ed Wood na FB
Tomek bardzo lubi pewien zespół. Zaraz wam powie jaki.
fot. Paweł Jóźwiak
1. Pierwsza płyta którą kupiłem
To była kaseta zespołu Ace of Base - Wheel of Fortune z niesamowitym hitem "All That She Wants".
2. Płyta którą każdy powinien usłyszeć
Paristetris - Honey Darlin', każdy powinien ją usłyszeć i przestać słuchać innych płyt bo ta jest najlepsza. Ja tak zrobiłem, tzn słucham jeszcze czasem płyty Paristetris – Paristetris.
3. Płyta z najlepszą okładką:
Paristetris - Honey Darlin'. Bardzo lubię okładki na których coś wychodzi komuś z brzucha. Fajna jest też Cannibal Corpse - Gallery Of Suicide.
4. Płyta najbardziej niedocenianego artysty
Paristetris - Honey Darlin', ten zespół jest lepszy niż Bitelsi i Slayer razem wzięci.
5. Płyta o posiadanie której nikt by mnie nie podejrzewał
Kumka Olik - Jedynka. Cały czas nikt nie chce jej kupić na allegro no i została.
6. Płyta która zainspirowała mnie do tworzenia muzyki -
Paristetris - Honey darlin' i jeszcze może coś z Nirvany.
7. Płyta ulubionego rodzimego wykonawcy
Paristetris - Honey darlin' oczywiście.
8. Płyta która zawsze poprawia mi nastrój
Paristetris - Honey darlin' zwłaszcza numer "Baby Feels Like Shit".
9. Płyta z najlepszymi tekstami
Paristetris - Honey Darlin'. Przykład: "Dolphins crash against the rocks because everything is so tremendous"
10. Moje nowe odkrycie
Nie słucham żadnych płyt odkąd poznałem Paristetris - Honey Darlin'.
Ed Wood na FB
czwartek, 26 stycznia 2012
Renton "Czary"
Renton wypuścił właśnie klip do singla "Czary". Jest fajniutki, jest suspens, jest trochę golizny, są tytułowe czary, jest ładna dziewczyna, która być może potrzebuje pomocy specjalisty. Obejrzyjcie.
Zaciekawiona koncepcją klipu pomaglowałam trochę wokalistę Rentona, Marka Karwowskiego.
itsjustrnr: - Kto jest odpowiedzialny za klip do "Czarów"?
Marek Karwowski: - Za produkcję jest odpowiedzialna Pacamera, a dokladniej czlowiek-instytucja, Tomek Bar, który zrobił pewnie jakies 60% roboty - zdjęcia, reżyseria, montaż, efekty specjalne (są też!), post produkcja. Na niektorych etapach pomagali inni, ale on zrobil większość roboty.
Nad pomysłem myśleliśmy długo.
- Pomysł jest udany dodam, przeżywałam dużo emocji oglądając ten klip. Nawet zrobiłam mema pod wpływem tych emocji. Chcesz zobaczyć?
- Chcę.
Hehe. No to jest zdecydowanie najbardziej dramatyczne ujęcie w calym klipie.
- Dla mnie to nie było zabawne. Krzyczałam BIEGNIJ SZU BIEGNIIIJ. A tu taka niespodzianka. Jesteście straszni.
- No wiem, to bezczelne. Biegnie, i biegnie, takie suspens. Ale chodziło o to żeby przetrzymać widza do końca.
- Jak się filmowało klip? Było chyba dość zimno.
- No tak, zimno, ale mega wesoło. Poza tym duża improwizorka. Ale ze zdolnymi ludźmi da się. Picie zimnego piwa na środku miasta w mrozie, na rozgrzewke....
- Nasuwa mi się jeszcze tylko jedno pytanie. Chyba wiesz jakie...
- Nie... Czy trudno było przełamać wstyd i wystąpić prawie nago przed kamerą? Może spuszczę na to zasłonkę niedopowiedzenia.
- Dammit…
Zaciekawiona koncepcją klipu pomaglowałam trochę wokalistę Rentona, Marka Karwowskiego.
itsjustrnr: - Kto jest odpowiedzialny za klip do "Czarów"?
Marek Karwowski: - Za produkcję jest odpowiedzialna Pacamera, a dokladniej czlowiek-instytucja, Tomek Bar, który zrobił pewnie jakies 60% roboty - zdjęcia, reżyseria, montaż, efekty specjalne (są też!), post produkcja. Na niektorych etapach pomagali inni, ale on zrobil większość roboty.
Nad pomysłem myśleliśmy długo.
- Pomysł jest udany dodam, przeżywałam dużo emocji oglądając ten klip. Nawet zrobiłam mema pod wpływem tych emocji. Chcesz zobaczyć?
- Chcę.
Hehe. No to jest zdecydowanie najbardziej dramatyczne ujęcie w calym klipie.
- Dla mnie to nie było zabawne. Krzyczałam BIEGNIJ SZU BIEGNIIIJ. A tu taka niespodzianka. Jesteście straszni.
- No wiem, to bezczelne. Biegnie, i biegnie, takie suspens. Ale chodziło o to żeby przetrzymać widza do końca.
- Jak się filmowało klip? Było chyba dość zimno.
- No tak, zimno, ale mega wesoło. Poza tym duża improwizorka. Ale ze zdolnymi ludźmi da się. Picie zimnego piwa na środku miasta w mrozie, na rozgrzewke....
- Nasuwa mi się jeszcze tylko jedno pytanie. Chyba wiesz jakie...
- Nie... Czy trudno było przełamać wstyd i wystąpić prawie nago przed kamerą? Może spuszczę na to zasłonkę niedopowiedzenia.
- Dammit…
Jakiś koleś z kotem
Więcej, dużo więcej takich fot, znajdziecie na +++naszym fejsbukowym pejdżu+++. Tu jest tylko biforek, tam główna część imprezy.
niedziela, 22 stycznia 2012
Tango down
Anonymous wytacza działa przeciwko polskiemu rządowi.
W chwili obecnej nie działają takie strony jak policja.pl, sejm.gov.pl i wiele innych. Ponoć Anonimowi zdjęli też omyłkowo Onet na około 30 sek.
Wszystkie postępy organizacji można śledzić na bieżąco na Twitterze (https://twitter.com/#!/AnonymousWiki)
Aby dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi, obejrzyj te krótkie filmiki.
sobota, 21 stycznia 2012
FILM NA SOBOTNI WIECZÓR: "This Is Spinal Tap"
Jest dla mnie kompletną zagadką, dlaczego ciągle spotykam ludzi, którzy nie widzieli jeszcze tego filmu.
W świecie produkcji o fikcyjnych zespołach rockowych "This Is Spinal Tap" (1984) jest nie tylko najśmieszniejszy, ale i najbliższy rzeczywistości (rzeczywistości stereotypu, ale nie tylko). W filmie spotykamy brytyjski zespół Spinal Tap w trakcie dość porażkowej próby podboju Ameryki. Zespół nie jest już najmłodszy, ale posiada cudowną zdolność adaptowania się do trendów - aktualna faza hair metalowa była poprzedzona m.in. fazą hipisowską i beatelsowską.
Film jest pełen polewu z utartych stereotypów życia muzyków rockowych: są niesamowite stroje a la Kiss, jest wywiad na tle angielskiej posiadłości, są problemy z kontrolowaniem swojego ego i swojej nadambitnej dziewczyny. Podobno wielu znanych muzyków wcale to wszystko nie śmieszyło - Eddie Van Halen miał nawet powiedzieć, że "wszystko w tym filmie przydarzyło się mi".
Ciężko wybrać najlepsze sceny. Jest np. ta, w którym gitarzysta prezentuje wzmacniacz, którego skala kończy się na 11 ("It's one louder, isn't it?"). Albo ta, w której muzycy gubią się w korytarzach hali koncertowej. No i scena z grą na gitarze za pomocą skrzypiec. Nie smyczka, skrzypiec.
Moim ulubionym motywem w filmie jest motyw przeklętego perkusisty - każdy z ogromnej ilości perkusistów która przewinęła się przez zespół umierał w tajemniczych okolicznościach, m.in. poprzez uduszenie się wymiocinami ("Not his own vomit...")
sobota, 7 stycznia 2012
Kaseciarz @ Awaria - fotorelacja
Wczoraj pan Kaseciarz obchodził ćwierćwiecze swojego istnienia. W ramach obchodów popełnił półtajny koncert w krakowskiej Awarii. Były hity, były solówki naskalne, była improwizacja, dużo śmiechu, dużo piwa, paru osobom poszła krew z uszu, ale ogólnie bardzo udany wieczór.
Dodam jeszcze, że to był najgłośniejszy koncert na jakim byłam od czasu Wooden Shjips w Re w 2010, po którym, przypomnę, 47 osób trafiło do szpitala w stanie krytycznym.
Jakby tego było mało, po koncercie odbył się dżem z udziałem wielu niezwykle utalentowanych muzyków. Za perkusją pierwszy raz od 1984 zasiadł Michał Smolicki (brawa).
Dodam jeszcze, że to był najgłośniejszy koncert na jakim byłam od czasu Wooden Shjips w Re w 2010, po którym, przypomnę, 47 osób trafiło do szpitala w stanie krytycznym.
Jakby tego było mało, po koncercie odbył się dżem z udziałem wielu niezwykle utalentowanych muzyków. Za perkusją pierwszy raz od 1984 zasiadł Michał Smolicki (brawa).
wtorek, 3 stycznia 2012
To był kiepski rok dla rocka - "The Year When Rock Just Spun Its Wheels" na nytimes.com
Wiem wiem, macie już dość czytania o tym, jak rock umiera. Jon Caramanica jest daleki od pisania nekrologu, ale porusza bardzo ciekawą kwestię - rok 2011 był po prostu nudny. Wiele weteranów w zawiodło, a nowe, interesujące zespoły rzadko poruszają się w estetyce ściśle rockowej. Jeśli chcecie wiedzieć, jak wyglądały ostatnie miesiące w szerokim spektrum muzyki rockowej i zmieniają się trendy, koniecznie przeczytajcie ten artykuł.
(Ponieważ dostałam sygnały że są problemy z dostępem do strony, wklejam tu artykuł w całości, pomniejszony o tylko o mało porażający wstęp.)
"(...) 2011 may well be remembered as the most numbing year for mainstream rock music in history. (For the purposes of this article, that’s more or less rock released on American major labels, regardless of origin, and played on mainstream rock radio stations.) The genre didn’t produce a single great album, and the best of the middling walked blindly in footprints laid out years, even decades, earlier. Plenty of juggernauts — U2 and Bruce Springsteen, among others — took the year off, but the genre’s failings are creative, not commercial. At this point rock is becoming a graveyard of aesthetic innovation and creativity, a lie perpetrated by major labels, radio conglomerates and touring concerns, all of whom need — or feel they need — the continued sustenance of this style of music. The fringes remain interesting, and regenerate constantly, but the center has been left to rot.
Declaring a genre dead is the worst, least imaginative sort of proclamation, so let’s call it zombified: it moves, it takes up space, it looks powerful from afar — with oodles of bands working hard, and some even making money — and garish up close. It lacks nutrients. How else to explain the critical consensus around a band like Foster the People, whose album, “Torches” (StarTime/Columbia), was one of the most lauded rock albums of the year by an emerging band, even though it did little to add to the soul-infused lite-rock of the 1980s. And what of the Black Keys, who have committed themselves to undistinguished garage-soul and have cruelly outlasted their onetime peers the White Stripes? Their latest, “El Camino” (Nonesuch), is one long airless, swingless jam, a flat boogie primer for foreigners and marketers. Or take a less acclaimed but still popular band: the colossally dopey Hot Chelle Rae, which on “Whatever” (RCA) recalls the early breakthroughs of pop-punk bands like Sum 41 and Blink-182, though with sprinkles of power-pop and hip-hop.
These bands at least are doing their best to resist the tides around them, borrowing from different influences than their far more numerous neighbors. Those bands — Nickelback on “Here And Now” (Roadrunner), Chevelle on “Hats Off to the Bull” (Epic), Disturbed on the B-sides collection “The Lost Children” (Reprise) — all released big albums this year that work the post-grunge rock spectrum, to varying degrees of success but with equal amounts of innovation, which is to say little. The burly guitars are the same, as are the melancholy choruses, the assertive but not affirming drumming and the sense that this has all been done before, and better (in some cases by Nickelback itself, several years ago). Daughtry almost fell into this same trap, as it has in the past, but avoided it by taking its morbid power rock and moving toward Bon Jovi hopefulness on its new album, the largely enjoyable “Break the Spell” (19/RCA).
Even for those whose version of arena rock didn’t lean so heavily on groaning, this was a terrible year full of creative flops, and often commercial flops, by long-reliable acts that failed to arouse even their typical level of interest: Evanescence’s “Evanescence” (Wind-Up), Blink-182’s “Neighborhoods” (DGC/Interscope), Coldplay’s “Mylo Xyloto” (Capitol). That’s to say nothing of the airless comeback albums by bands well past their sell-by date: the Red Hot Chili Peppers’ “I’m With You” (Warner Brothers), Limp Bizkit’s “Gold Cobra” (Interscope), R.E.M.’s “Collapse Into Now” (Warner Brothers), Sum 41’s “Screaming Bloody Murder” (Island). There was also the outrageously fraught “Lulu” (Warner Brothers), by Lou Reed and Metallica, which defied most categorization yet somehow still falls neatly into this one.
Scale in and of itself need not be a deterrent to creativity; look at hip-hop, where plenty of sonic innovations take place on the biggest stages, proffered by the biggest stars. Even major-label country, no firestorm of originality, has been riskier in the last decade than major-label rock, which is hiding out in a few comfortable modes, hoping no one will ask much more of it.
But it wasn’t so long ago that major-label rock had bursts of vitality; at least two infusions of energy in the last two decades kept it slightly unpredictable. There was Nirvana’s breakthrough in 1991, which brought grunge to the mainstream and also unapologetically splattered the advances of 1980s alternative rock — college rock back then — all over a huge canvas. And a decade ago came the arrival of bands like the Strokes, the White Stripes and several others whose creative vision revolved around a definite article, who ascended quickly from the indie-rock underground to something grander without sacrificing the fundamental quirks that helped them connect in the first place.
The veteran band with the best 2011 was Foo Fighters, which continued its quest to average-out all the great rock albums from the mid 1970s to the early 1990s on “Wasting Light” (Roswell/RCA). The band won the MTV Video Music Award for Best Rock Video, besting four younger but probably not better bands (the Black Keys, Mumford & Sons, Foster the People and Cage the Elephant); in his acceptance speech, the frontman, Dave Grohl, once of Nirvana, took a stand that almost certainly fell on deaf ears: “I just want to say, never lose faith in real rock ’n’ roll music, you know what I mean? Never lose faith in that.”
About an hour after Mr. Grohl’s speech, the lone rock band of the night performed: Young the Giant, which made a tepid showing as if to rebuke Mr. Grohl for his empty hope. Which was a shame, because that band’s self-titled debut (on Roadrunner) is one of the year’s most careful major-label releases, a modest reframing of the breakthrough indie rock of the 1990s that, while pushing no boundaries, still felt promising, a foundation for something riskier. The same could be said of Needtobreathe, which has done a good job of being the next Kings of Leon, except with a more potent motor; its album “The Reckoning” (Atlantic) felt dangerous in places, as apt to seek out idiosyncratic harmonies as sticky melodies.
These bands are a couple of rare bright spots working in the major-label system. Add to that pile Paramore, which didn’t release an album this year. It stands out not only for its ability to match manic energy and powerhouse melodies, but also that it’s fronted by a woman, Hayley Williams, one of the most convincing singers in mainstream rock. It doesn’t help that some bands are beginning to bypass major labels altogether. The Gaslight Anthem, for example, has the potential to make huge, sweeping, pastoral post-Springsteen anthems, but thus far it has committed to doing so on an independent label.
Can you blame it? Too often major labels continue to commit resources to bands whose albums linger on the Rock Albums chart for months, free of ambition. 30 Seconds to Mars recently set a Guinness World Record for most shows performed in a single album cycle (over 300), which, viewed cynically, means it was easier for them to play old songs than write new ones. The album in question, “This Is War” (Virgin), was released in 2009 and only certified gold a few weeks ago. It’s a post-industrial, post-prog yelp-fest, a faint tracing of an early Nine Inch Nails album, and were it not for the fact that its lead singer is Jared Leto, it might have fizzled some time ago.
But here’s to another 300 shows by 30 Seconds to Mars, if only as a reminder of the band’s fundamental flimsiness, and of the flimsy system that props it up. It’s a living funeral, and it’s got to come tumbling down sometime."
Subskrybuj:
Posty (Atom)