sobota, 21 stycznia 2012

FILM NA SOBOTNI WIECZÓR: "This Is Spinal Tap"


Jest dla mnie kompletną zagadką, dlaczego ciągle spotykam ludzi, którzy nie widzieli jeszcze tego filmu.




W świecie produkcji o fikcyjnych zespołach rockowych "This Is Spinal Tap" (1984) jest nie tylko najśmieszniejszy, ale i najbliższy rzeczywistości (rzeczywistości stereotypu, ale nie tylko). W filmie spotykamy brytyjski zespół Spinal Tap w trakcie dość porażkowej próby podboju Ameryki. Zespół nie jest już najmłodszy, ale posiada cudowną zdolność adaptowania się do trendów - aktualna faza hair metalowa była poprzedzona m.in. fazą hipisowską i beatelsowską.
Film jest pełen polewu z utartych stereotypów życia muzyków rockowych: są niesamowite stroje a la Kiss, jest wywiad na tle angielskiej posiadłości, są problemy z kontrolowaniem swojego ego i swojej nadambitnej dziewczyny. Podobno wielu znanych muzyków wcale to wszystko nie śmieszyło - Eddie Van Halen miał nawet powiedzieć, że "wszystko w tym filmie przydarzyło się mi".
Ciężko wybrać najlepsze sceny. Jest np. ta, w którym gitarzysta prezentuje wzmacniacz, którego skala kończy się na 11 ("It's one louder, isn't it?"). Albo ta, w której muzycy gubią się w korytarzach hali koncertowej. No i scena z grą na gitarze za pomocą skrzypiec. Nie smyczka, skrzypiec.
Moim ulubionym motywem w filmie jest motyw przeklętego perkusisty - każdy z ogromnej ilości perkusistów która przewinęła się przez zespół umierał w tajemniczych okolicznościach, m.in. poprzez uduszenie się wymiocinami ("Not his own vomit...")

Brak komentarzy: