Ponoć na offie grały jeszcze jakieś inne kapele poza NYC, dotało do mnie po tygodniu.
Mogwai trochę zawiódł, strasznie senny set na taką godzinę, co tylko spotęgowało uczucie senności wśród publiki. Trudno było stwierdzić czy ludzie się wczuwają czy zasnęli. Słyszałam o jednym przypadku zaśnięcia na stojąco. Mi się to osobiście nie udało, bo panie obok mnie prowadziły przez pół koncertu ożywioną dyskusję na temat m.in. różnicy między telewizją kablową a satelitarną ("Bo kablowa to ci idzie z kabla"). Ogólnie rzecz biorąc bez feelingu no. Szkoda.
Caribou za to zaimponowali, nie spodziewałam się tak dobrego koncertu. Chociaż wizuale mieli dość toporne, ale to pewnie miało swój ukryty sens. Ja dalej trzymam się teorii że zawierały przekaz podprogowy "KUPCIE NASZĄ PŁYTĘ".
Z Menomeny pamiętam niewiele, byłam zajęta działaniami towarzyskimi, czyt. robienia z siebie idioty:
Ogólnie koncert na plus, byłam tylko zawiedziona ich imagem scenicznym, który mocno odbiega od tego do którego się przyzwyczaiłam i którego jestem fanką:
Rentony zagrały w namiocie Offensywy coś co można porównać z koncertami Beatlesów w szczytowym okresie beatlemanii, tzn piszczące nastolatki, crowdsurfing, fruwające rzeczy, i jeszcze więcej piszczących nastolatek. Następny przystanek Wembley!
Z innych pozytywnych wrażeń, Bajzel, Rotofobia i Singapore Sling zdecydowanie na plus. Of Montreal za to to jakieś wielkie nieporozumienie. Aha, no i nie zapomnijmy o British Sea Power, znanych odtąd jako British Ssię Pałe.
To tyle. Sezon festiwalowy uważam tym samym za zamknięty. Jeśli ktoś chciałby się podzielić fotami to zapraszam, zwłaszcza jeśli są kompromitujące/niskiej jakości/beznadziejnie wykadrowane/zrobione po pijaku.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
1 komentarz:
cos cie nie widzialam na offie bejbe. a spotkalam chyba wszystkich hehe
Prześlij komentarz