niedziela, 28 kwietnia 2013

"Pink Floyd. The Dark Side Of The Moon - długie lata ściemy" na newsweek.pl

Na stronie Newsweeka można przeczytać dość kontrowersyjny artykuł Leszka Bugajskiego o Pink Floyd. Większość osób, które przeczytały ten tekst, zalewa krew. Bo pan Leszek pojechał po bandzie.

Jeszcze nie wyciągajcie wideł i pochodni: nie mam nic do Floydów. Ok, może trochę. Moim ulubionym albumem tego zespołu jest Final Cut, (co, jak się boleśnie przekonałam już w liceum, jest ogromnym foł pa), a reszta twórczości zespołu oscyluje u mnie gdzieś pomiędzy "całkiem spoko" a "nie kumam".

Pink Floyd jest zespołem kanonizowanym, i nikt nie waży się podnieść na nich ręki, tak samo jak nikt nie powie, nigdy, ever, że Nirvana, Beatelsi albo Stonesi to słaby zespół. "Bo Floydzi wielkim zespołem byli". Kanonizowanie zespołów jest tym ważniejsze, że dzięki internetom każdy człowiek i jego pies mają swoją własną, legalną i totalnie usprawiedliwioną opinię na temat DOSŁOWNIE WSZYSTKIEGO, więc teraz, bardziej niż kiedykolwiek, potrzebujemy na świecie kapel, co do których zgadzają się absolutnie wszyscy. Tak abyśmy mogli żyć w przekonaniu, że ta cała muzyka to nie tylko chaos subiektywności, działania marketingowe, czyste przypadki i kapele, których kariera wypaliła dzięki temu, że kiedyś gdzieś się nawalili z odpowiednią ważną osobą i wszystko już potem jakoś poszło. Musimy być pewni, dla dobra muzyki, że PINK FLOYD JEST OBIEKTYWNIE ZAJEBISTYM ZESPOŁEM. I tu wchodzi jakiś dziennikarz i burzy naszą Utopię, wkrada się weltschmertz, ennui i chęć za******a dziennikarza siekierą.

Ja tam daję panu Bugajskiemu plus za wyrażanie niewygodnych opinii, popartych tłem historycznym i argumentami, a nie, co najważniejsze, bełkotem na zasadzie "nie lubiem bo fe". Floydzi wciąż są dla mnie fajną kapelą, i nikt nie kwestionuje ich wkładu w ewolucję muzyki. Ale gdyby nie głosy odrębne muzyka stałaby w miejscu, więc chciałabym gorąco podziękować panu Bugajskiemu za wkurwienie całej tej rzeszy licealistów i studentów kierunków technicznych.


"Wydany równo 40 lat temu – 24. marca 1973 roku – album „The Dark Side Of The Moon” zespołu Pink Floyd uchodzi za jedną z najważniejszych płyt w historii muzyki rozrywkowej. Lata płyną, a i płyta, i zespół, który zresztą już dawno temu się rozpadł, mają oddanych wielbicieli. Czy rzeczywiście ich płyty są albumami wszech czasów?

W sensie komercyjnym przekłada się to na trwające przez cztery dekady zapotrzebowanie rynkowe na płytę, którą z okazji jubileuszu dziennikarka znającego się na rzeczy „Forbesa” nazwała jednym z najlepiej sprzedających się albumów wszech czasów (ocenia się że to już blisko 50 milionów egzemplarzy). W sensie artystycznym, gdzie się nie rzuci okiem, tam się widzi teksty o tym, jakie to wybitne wydawnictwo, jakich wyżyn intelektualnych i muzycznych sięgnęło. I to budzi moje wątpliwości.

Jestem głęboko przeświadczony, że cała kariera Pink Floyd jest następstwem kompleksów, jakie od chwili jej szczytowego wzlotu gnębią świat muzyki rockowej i sporą część słuchaczy tego, co wytwarza. Ten szczytowy wzlot to końcówka lat 60. ub. wieku i początek następnej dekady – rock był już ważną, nawet bardzo ważną, częścią światowej kultury, poczuł swoją siłę, zrozumiał że jest głosem młodego pokolenia, uświadomił sobie, jak głęboko wpłynął na obyczaje, modę i nawet politykę. Zaczęły w nim jednak – co normalne – kiełkować ambicje wyrastające poza jego możliwości. Przytomni muzycy, jak choćby członkowie zespołu Rolling Stones, czuli się związani z bluesowymi, muzycznie przecież ubogimi, korzeniami ich twórczości i doskonale wiedzieli, że siłą rocka nie jest wyrafinowanie, ale energia, emocje, prawda, spontaniczność i bezpretensjonalność."


Przeczytaj resztę--->Pink Floyd. The Dark Side Of The Moon” - długie lata ściemy" na newsweek.pl

Brak komentarzy: